Tygodnie mijały i mijały,
a Emilki wciąż nie było w szkole. Już
nie miałem siły. Dzwoniłem już wszędzie, nawet do Szpitala
Miejskiego, lecz tam też jej nie mieli. Dziwne, że jej rodziców
ciągle nie ma w domu i nawet się tym nie interesują.
Dokładnie
23 grudnia, czyli ostatni dzień przed świętami Bożego Narodzenia,
przechodząc szkolnym korytarzem, usłyszałem komunikat ze szkolnego
radiowęzła:
„Drodzy uczniowie. Jedna z naszych uczennic, Emilia
Myszkowska z klasy 1B, zaginęła. Szczupła, około 1,70m wzrostu,
długie, brązowe włosy. Nikt nie wie, gdzie obecnie przebywa. Jej
rodzina wszędzie już szukała, dzwoniła, lecz brak żadnych
śladów. Jeśli ktokolwiek wiedziałby, gdzie przebywa, lub gdzie
może być, prosimy o kontakt z dyrekcją. Dziękuję.”
Wszyscy
uczniowie się przerazili, stanęli jak wryci. Co chwila z ust
korytarzowego gwaru słyszałem tylko „Emilia?”, „Kto to?” i
„O Boże!” Poczułem się wytykany palcami. Myślałem, że
wszyscy też o mnie mówią, bo to JA z nią siedzę na j.
angielskim. Co ja mam teraz zrobić? Już przecież wszędzie jej
szukałem, zrobiłem, co w mojej mocy. Tego dnia na szczęście nie
było j. Angielskiego, więc nikt nie będzie mnie mnie wytykać.
Po
lekcjach w szatni, zamiast tradycyjnego: „Wesołych Świąt!”,
słyszałem „Ej, wiesz, która to zginęła?” albo „Co za
szkoda!”. Ten temat ciągle był na językach uczniów. Nie
przypuszczałem, że taka cicha dziewczyna jak Emilka, zniknie na tak
długo i zrobi się taka afera na całą szkołę. Co ona sobie
myślała?
Jak
wróciłem do domu, zastałem swoją mamę w kuchni, jak
przygotowywała potrawy świąteczne i jednocześnie oglądała
lokalne wiadomości na pierwszym programie w naszym 50-calowym
telewizorze w salonie. Prowadzący mówił:
Kolejne
włamanie do osiedlowego hipermarketu przy ulicy Dworcowej. Policja
stwierdziła, że złodzieje wkradli się do budynku po godzinach
zamknięcia. Obaj złodzieje już nie raz zostali złapani na innych
tego typu kradzieżach. Według właściciela skradziono produkty o łącznej wartości ponad
10.000 zł. Sąd dla nieletnich uznał karę...
Mama
tarła jakieś warzywa na tarce i nie przejmowała się zbytnio
wiadomościami. Otworzyłem lodówkę, by się czegoś napić po
całym dniu w szkole. Prowadzący dalej mówił:
Jedna
z uczennic z Liceum Ogólnokształcącego numer jeden, imienia Adama
Mickiewicza zginęła pond tydzień temu. Nikt nie wie, co się z nią
dzieje, ani gdzie przebywa.
Mama nagle się na mnie spojrzała zszokowana. Szybko podeszliśmy do
telewizora w salonie i kontynuowaliśmy słuchanie wiadomości.
Rodzina
szesnastoletniej dziewczyny nie wie, gdzie jest. Matka jej twierdzi,
że córka pojechała z klasą na wycieczkę w Bieszczady, ale po
tygodniu zauważyła jej nieobecność. Nie odbiera telefonu, ani nie
odpisuje na SMS-y. Jest szczupła, około 1,70m wzrostu...
Na ekranie pojawiało się jej zdjęcia, w tym jedno z jej
legitymacji szkolnej i jedno zdjęcie z dzieciństwa z jakimś
chłopcem. Moja mama patrzyła ciągle w telewizor z zakrytymi dłonią
ustami. To już nie była afera na całą szkołę, lecz na całe
województwo, a nawet kraj! Po chwili zapytała:
-Czy
to nie jest twoja koleżanka ze szkoły?
Zapytała drżącym
głosem.
-Taaak,
a co?
serce mi kołatało w klatce piersiowej.
-Nie
znasz jej, prawda?
-Nie,
jest z innej klasy.
Skłamałem. Znałem ją lepiej niż myślała.
-Oh,
co za szkoda. Ja bym chyba oszalała, gdybyś zniknął na tydzień.
Przytuliła mnie mocno i powróciła do świątecznych przygotowań.
Co,
jeśli teraz policja ją wszędzie szuka? Co, jeśli znajdą ją
gdzieś porzuconą w jakieś ruderze na zimnie, albo co gorsza –
została porwana?! To najbardziej pasuje. Cały wieczór o tym
myślałem. Zapomniałem nawet o wigilii klasowej, która była
dzisiaj. Cała szkoła była wstrząśnięta całą sytuacją.
Następnego
dnia, obudził mnie dzwonek mojego telefonu. Na dworze było jeszcze
ciemno, czyli jeszcze przed 7:00. Jeszcze zaspany, odebrałem komórkę
leżąc w łóżku. Nawet nie spojrzałem kto dzwonił.
-Halo?
- powiedziałem zaspany.
-Wesołych
Świąt mordo!
To Michał
-Wesołych.
Czego chcesz?
-Słyszałeś
o tej dziewczynie z naszej szkoły nie? Chodzisz z nią na angielski.
-No
tak, a co?
Znowu serce zaczęło mi bić szybciej, a oczy mi się
szerzej otworzyły.
-Podobno
wylądowała w szpitalu jakiś czas temu.
-Co?!
Skąd to wiesz?
-Kolega
do mnie zadzwonił. Podobno widział to...
urwał zdanie w połowie.
-Jacie!
Już lecę do Szpitala ją odwiedzić! Cześć, dzięki!
Rozłączyłem się i od razu wyrwałem się z łóżka. Rodzice
jeszcze wtedy spali, więc cicho wyszedłem z domu. Podbiegłem do
przystanku autobusowego i po 10 minutach czekania złapałem pierwszy
autobus jadący do Szpitala Miejskiego. Siedząc w autobusie myślałem
tylko co jej powiedzieć, gdy ją zobaczę. W tedy dopiero
zauważyłem, że ubrałem na siebie brudną koszulkę polo, która
pachniała wczorajszym barszczem z wigilii klasowej. Na samą myśl
jedzenia zrobiłem się głodny.
Po
kwadransie przybyłem do Szpitala. Pobiegłem jak najszybciej do
recepcji zapytać się, gdzie leży mój obiekt westchnień. Pani za
blatem (tym razem niższym niż w Szkole Baletowej) dziwnie się na
mnie spojrzała i zerknęła w system na komputerze. Powiedziała, że
prawdopodobnie leży teraz w sali numer 008 w dziale ratunkowym. W
dziale ratunkowym? Czyli ktoś wezwał na nią pogotowie?
Szybko
szedłem wskazanym korytarzem i szukałem sali numer 008. Osiem drzwi
w tym korytarzu były zrobione z drogiego drewna i miały miedziane
klamki. Sala,w której leżała była ostatnia na tym korytarzu po
lewej stronie. Ostrożnie otworzyłem drzwi i … nikogo nie było w
tej sali. Szukałem każdy możliwy jej ślad w tym pokoju; aparatura
nad łóżkiem szpitalnym nadal była podłączona, ale pacjenta
brak. Okno było lekko otwarte, szafka obok łóżka stoi pusta. W
koszu leżało parę wacików z krwią oraz trochę opatrunku, czyli
prawdopodobnie została ranna w jakiś sposób. Nigdzie nie widziałem
tabliczki informacyjnej o pacjencie, tak jak w serialu Dr.
House. Na
parapecie zauważyłem czerwoną plastikową opaskę, która została
oderwana od ręki pacjenta. Podniosłem ją i się jej przyjrzałem.
Było coś na niej napisane i pachniała zupełnie jak jej nowe,
słodkie perfumy.
Nagle
do sali wchodzi pielęgniarka z metalową tacką pełną opatrunków
i zastaje mnie jak przyglądam się czerwonej opasce na parapecie.
Zdziwiona widokiem zapytała się, gdzie się podziała pacjentka z
pogotowia, która pilnie potrzebowała pomocy. Kompletnie nie
wiedziałem co jej odpowiedzieć, dlatego tylko stałem w w miejscu
nadal trzymając czerwoną opaskę. Szybko wyprosiła mnie z pokoju i
zawołała swoją przełożoną, aby zawiadomiła dyrektora oddziału.
Strasznie się przeraziłem tą sytuacją, bo pewnie pomyślała, że
to ja pomogłem tej pacjentce uciec z budynku. Powiedziałem jej
wtedy, że nie miałem z tym nic wspólnego i sala była już pusta,
gdy przybyłem.
Wyszedłem
ze Szpitala i usiadłem na zimnej ławce przy głównym wejściu.
Emilka rzeczywiście była na oddziale ratunkowym, pewnie nawet
leżała na tym łóżku, ale uciekła. Jeśli była oznaczona
czerwoną opaską, oznaczało to, że musiała być przyjęta
poza kolejnością z bezpośrednim zagrożeniem życia, a stan
zdrowia pacjenta wymagał natychmiastowej stabilizacji czynności
życiowych - tak było napisane na czerwonej opasce. Czyli mówiąc
prościej-było z nią bardzo źle. Nawet nie wiem, co myśleć, co
się jej stało. Potrzebowała natychmiastowej pomocy lekarza, ale
uciekła przez okno kiedy nikogo nie było na sali. Musiało to być
całkiem niedawno, skoro pielęgniarka dopiero teraz zauważyła jej
nieobecność. Jako dowód, opaskę włożyłem do kieszeni moich
spodni.
Jeśli
byłbym teraz na jej miejscu, gdzie mógłbym się teraz podziać?
Gdybym naprawdę uciekłbym z oddziału ratunkowego, oderwałbym
opaskę pacjenta i zostawiłbym na parapecie, gdzie bym teraz był?
Tak naprawdę mógłbym być teraz wszędzie w promieniu 1 km. Szybko
wyjąłem telefon z kieszeni spodni i włączyłem mapę miasta.
Powiększyłem skalę tak, aby Szpital był na samym środku ekranu.
Teraz mogę przypuszczać, że gdyby uciekła 5 minut temu na północ,
czyli tuż przed tym, jak przyszedłem, to mogłaby być już w
centrum. Gdyby udała się na południe, byłaby przy Tesco, na
zachód byłaby już przy torach, a na wschód – byłaby jeszcze w
parku. Sugerując się położeniem okna w jej sali (na szczęście
sala 008 znajdowała się na parterze) pewnie udałaby się na
południe, czyli Tesco, ale przy wyjściu od południa znajdują się
kamery, więc zostałaby zarejestrowana i zgłoszona policji.
Była
już 7:20. Ah! gdybym przyjechał choć trochę wcześniej do tego
Szpitala, pewnie ją jeszcze bym zobaczył na tym szpitalnym łóżku.
Siedziałem wciąż na tej zimnej ławce przed wschodem słońca,
rozmyślając gdzie mogłaby się podziać, gdy nagle zadzwonił mój
telefon. To „Werka”.
-Hejka.
Mam twój numer od paru dni i stwierdziłam, że warto by kiedyś z
niego skorzystać.
-Cześć.
-Dowiedziałeś
się czegoś?
-Tak.
Dzisiaj była na izbie przyjęć.
-Co?
Ktoś wezwał na nią pogotowie?
-Pewnie
tak. Wcześniej dostałem telefon od kumpla, że Emilka się tam
znajduje, więc szybko pojechałem. Gdy przybyłem już nikogo nie
było w jej pokoju. Aparatura i kroplówka były już przypięte do
niej, ale je sama odczepiła i uciekła przez otwarte okno, gdy nie
było nikogo w pokoju. Znalazłem jeszcze...
-Jak
to przez okno? Sala była na parterze rozumiem?
Weronika przerwała mi w połowie zdania.
-Tak,
tak.
-To
pewnie poszła na plażę...
-Czemu
tak myślisz?
-Zawsze
lubiła chodzić ze mną na plażę.
-Ok,
to mam iść na plażę?
-Tak.
Na twoim miejscu odwiedziłabym plażę.
-Ok.
To pojadę tam i ją poszukam.
-Dobra.
Daj znać, jak się czegoś dowiesz.
-Dobra.
Rozłączyła się bez pożegnania. Co mogłaby
robić na plaży? Plaża miejska znajdowała się niedaleko mojego
domu, więc mogę od razu wrócić do domu. Rodzice się nieźle
zdziwią, że wracam do domu dopiero o godzinie 7 rano!
Wziąłem
ten sam autobus co do Szpitala, ale powrotny. Jadąc nim zauważyłem
plakat ze zdjęciem Emilki i z napisem „UWAGA! ZGINĘŁA!” To mi
jeszcze bardziej przypomniało, jak bardzo za nią tęsknię.
Wysiadłem jeden przystanek wcześniej i poszedłem kawałek piechotą
na plażę. Na dworze już zaczęło wschodzić słońce, ale nadal
panował półmrok. Jestem tu chyba jedyną osobą na tej plaży, nie
licząc śmieciarza, który zbierał śmieci z chodnika. Podszedłem
do miłego pana i zapytałem, czy przypadkiem nie przechodziła tędy
szesnastoletnia dziewczyna, on odpowiedział, że nikogo dzisiaj
jeszcze nie widział. Podziękowałem i poszedłem dalej wzdłuż
linii brzegowej. Piasek był zimny i szary, a woda z jeziora leniwie
falowała. Poszedłem na polanę poszukać kogokolwiek, od kogo
mógłbym się czegoś dowiedzieć. Dziwne. Czując moimi gołymi
stopami, trawa na polanie była nierealnie podobna do...dywanu?!
Nagle
budzę się ze snu na podłodze w salonie. Światła, oprócz w
kuchni, były zgaszone, a telewizor był wyłączony. Teraz sobie
przypominam, że po wiadomościach oglądałem dokument o pingwinach,
dlatego uciąłem sobie drzemkę na kanapie. Mama, po ugotowaniu
potraw zgasiła go, żeby bezczynnie nie był włączony.
Rzeczywiście, dywan przypominał trochę źdźbła trawy, tylko, że
były trochę grubsze i czarne. Miałem na sobie spodnie od piżamy,w
które wcześniej się przebrałem i białe polo, które miałem na
sobie na wigilii klasowej. Od razu sprawdziłem, czy w kieszeni w
spodniach nie miałem tej czerwonej opaski ze Szpitala. Problem w
tym, że w moich spodniach od piżamy nie miałem żadnych kieszeni!
Miałem tak realistyczny sen, że naprawdę myślałem, że
pojechałem autobusem do Szpitala Miejskiego i szukałem Emilki na
plaży. Chwila – przecież obudził mnie telefon od Michała. Od
razu sprawdziłem ostatnie połączenia i ostatni telefon, jaki
wykonałem to dzisiaj o 16:25 do mojego taty. Czyli telefon też mi
się przyśnił? Ta cała sytuacja ze zniknięciem Emilki tak bardzo
na mnie wpłynęła, że mam sny na jawie. Czy on miał mi coś
powiedzieć? Może był to nieświadomy znak, że mam jej szukać na
plaży?
Na
dworze nadal było ciemno. Sprawdziłem godzinę – 22:52. O matulu!
dość długo sobie pospałem. Rodzice są u siebie, a w kuchni stały
już niektóre potrawy wigilijne przygotowane przez moją mamę.
Przed wyjściem poszedłem szybko się przebrać w normalne jeansy i
inną koszulkę, bo już naprawdę śmierdzi tym barszczem. Poszedłem
jeszcze do łazienki umyć twarz i zęby.
Komentarze
Prześlij komentarz