8. Czerwona opaska

   

  Tygodnie mijały i mijały, a Emilki wciąż nie było w szkole. Już nie miałem siły. Dzwoniłem już wszędzie, nawet do Szpitala Miejskiego, lecz tam też jej nie mieli. Dziwne, że jej rodziców ciągle nie ma w domu i nawet się tym nie interesują.

Dokładnie 23 grudnia, czyli ostatni dzień przed świętami Bożego Narodzenia, przechodząc szkolnym korytarzem, usłyszałem komunikat ze szkolnego radiowęzła: 

    „Drodzy uczniowie. Jedna z naszych uczennic, Emilia Myszkowska z klasy 1B, zaginęła. Szczupła, około 1,70m wzrostu, długie, brązowe włosy. Nikt nie wie, gdzie obecnie przebywa. Jej rodzina wszędzie już szukała, dzwoniła, lecz brak żadnych śladów. Jeśli ktokolwiek wiedziałby, gdzie przebywa, lub gdzie może być, prosimy o kontakt z dyrekcją. Dziękuję.”

Wszyscy uczniowie się przerazili, stanęli jak wryci. Co chwila z ust korytarzowego gwaru słyszałem tylko „Emilia?”, „Kto to?” i „O Boże!” Poczułem się wytykany palcami. Myślałem, że wszyscy też o mnie mówią, bo to JA z nią siedzę na j. angielskim. Co ja mam teraz zrobić? Już przecież wszędzie jej szukałem, zrobiłem, co w mojej mocy. Tego dnia na szczęście nie było j. Angielskiego, więc nikt nie będzie mnie mnie wytykać.

Po lekcjach w szatni, zamiast tradycyjnego: „Wesołych Świąt!”, słyszałem „Ej, wiesz, która to zginęła?” albo „Co za szkoda!”. Ten temat ciągle był na językach uczniów. Nie przypuszczałem, że taka cicha dziewczyna jak Emilka, zniknie na tak długo i zrobi się taka afera na całą szkołę. Co ona sobie myślała?

Jak wróciłem do domu, zastałem swoją mamę w kuchni, jak przygotowywała potrawy świąteczne i jednocześnie oglądała lokalne wiadomości na pierwszym programie w naszym 50-calowym telewizorze w salonie. Prowadzący mówił:

Kolejne włamanie do osiedlowego hipermarketu przy ulicy Dworcowej. Policja stwierdziła, że złodzieje wkradli się do budynku po godzinach zamknięcia. Obaj złodzieje już nie raz zostali złapani na innych tego typu kradzieżach. Według właściciela skradziono produkty o łącznej wartości ponad 10.000 zł. Sąd dla nieletnich uznał karę...

Mama tarła jakieś warzywa na tarce i nie przejmowała się zbytnio wiadomościami. Otworzyłem lodówkę, by się czegoś napić po całym dniu w szkole. Prowadzący dalej mówił:

Jedna z uczennic z Liceum Ogólnokształcącego numer jeden, imienia Adama Mickiewicza zginęła pond tydzień temu. Nikt nie wie, co się z nią dzieje, ani gdzie przebywa. 

Mama nagle się na mnie spojrzała zszokowana. Szybko podeszliśmy do telewizora w salonie i kontynuowaliśmy słuchanie wiadomości.

Rodzina szesnastoletniej dziewczyny nie wie, gdzie jest. Matka jej twierdzi, że córka pojechała z klasą na wycieczkę w Bieszczady, ale po tygodniu zauważyła jej nieobecność. Nie odbiera telefonu, ani nie odpisuje na SMS-y. Jest szczupła, około 1,70m wzrostu...

Na ekranie pojawiało się jej zdjęcia, w tym jedno z jej legitymacji szkolnej i jedno zdjęcie z dzieciństwa z jakimś chłopcem. Moja mama patrzyła ciągle w telewizor z zakrytymi dłonią ustami. To już nie była afera na całą szkołę, lecz na całe województwo, a nawet kraj! Po chwili zapytała:

-Czy to nie jest twoja koleżanka ze szkoły? 

Zapytała drżącym głosem.

-Taaak, a co? 

serce mi kołatało w klatce piersiowej.

-Nie znasz jej, prawda?
-Nie, jest z innej klasy.

Skłamałem. Znałem ją lepiej niż myślała.

-Oh, co za szkoda. Ja bym chyba oszalała, gdybyś zniknął na tydzień.

Przytuliła mnie mocno i powróciła do świątecznych przygotowań.
Co, jeśli teraz policja ją wszędzie szuka? Co, jeśli znajdą ją gdzieś porzuconą w jakieś ruderze na zimnie, albo co gorsza – została porwana?! To najbardziej pasuje. Cały wieczór o tym myślałem. Zapomniałem nawet o wigilii klasowej, która była dzisiaj. Cała szkoła była wstrząśnięta całą sytuacją.

Następnego dnia, obudził mnie dzwonek mojego telefonu. Na dworze było jeszcze ciemno, czyli jeszcze przed 7:00. Jeszcze zaspany, odebrałem komórkę leżąc w łóżku. Nawet nie spojrzałem kto dzwonił.
-Halo? - powiedziałem zaspany.
-Wesołych Świąt mordo! 

To Michał

-Wesołych. Czego chcesz?
-Słyszałeś o tej dziewczynie z naszej szkoły nie? Chodzisz z nią na angielski.
-No tak, a co? 

Znowu serce zaczęło mi bić szybciej, a oczy mi się szerzej otworzyły.

-Podobno wylądowała w szpitalu jakiś czas temu.
-Co?! Skąd to wiesz?
-Kolega do mnie zadzwonił. Podobno widział to...

urwał zdanie w połowie.

-Jacie! Już lecę do Szpitala ją odwiedzić! Cześć, dzięki!

Rozłączyłem się i od razu wyrwałem się z łóżka. Rodzice jeszcze wtedy spali, więc cicho wyszedłem z domu. Podbiegłem do przystanku autobusowego i po 10 minutach czekania złapałem pierwszy autobus jadący do Szpitala Miejskiego. Siedząc w autobusie myślałem tylko co jej powiedzieć, gdy ją zobaczę. W tedy dopiero zauważyłem, że ubrałem na siebie brudną koszulkę polo, która pachniała wczorajszym barszczem z wigilii klasowej. Na samą myśl jedzenia zrobiłem się głodny.

Po kwadransie przybyłem do Szpitala. Pobiegłem jak najszybciej do recepcji zapytać się, gdzie leży mój obiekt westchnień. Pani za blatem (tym razem niższym niż w Szkole Baletowej) dziwnie się na mnie spojrzała i zerknęła w system na komputerze. Powiedziała, że prawdopodobnie leży teraz w sali numer 008 w dziale ratunkowym. W dziale ratunkowym? Czyli ktoś wezwał na nią pogotowie?

Szybko szedłem wskazanym korytarzem i szukałem sali numer 008. Osiem drzwi w tym korytarzu były zrobione z drogiego drewna i miały miedziane klamki. Sala,w której leżała była ostatnia na tym korytarzu po lewej stronie. Ostrożnie otworzyłem drzwi i … nikogo nie było w tej sali. Szukałem każdy możliwy jej ślad w tym pokoju; aparatura nad łóżkiem szpitalnym nadal była podłączona, ale pacjenta brak. Okno było lekko otwarte, szafka obok łóżka stoi pusta. W koszu leżało parę wacików z krwią oraz trochę opatrunku, czyli prawdopodobnie została ranna w jakiś sposób. Nigdzie nie widziałem tabliczki informacyjnej o pacjencie, tak jak w serialu Dr. House. Na parapecie zauważyłem czerwoną plastikową opaskę, która została oderwana od ręki pacjenta. Podniosłem ją i się jej przyjrzałem. Było coś na niej napisane i pachniała zupełnie jak jej nowe, słodkie perfumy.

Nagle do sali wchodzi pielęgniarka z metalową tacką pełną opatrunków i zastaje mnie jak przyglądam się czerwonej opasce na parapecie. Zdziwiona widokiem zapytała się, gdzie się podziała pacjentka z pogotowia, która pilnie potrzebowała pomocy. Kompletnie nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, dlatego tylko stałem w w miejscu nadal trzymając czerwoną opaskę. Szybko wyprosiła mnie z pokoju i zawołała swoją przełożoną, aby zawiadomiła dyrektora oddziału. Strasznie się przeraziłem tą sytuacją, bo pewnie pomyślała, że to ja pomogłem tej pacjentce uciec z budynku. Powiedziałem jej wtedy, że nie miałem z tym nic wspólnego i sala była już pusta, gdy przybyłem.

Wyszedłem ze Szpitala i usiadłem na zimnej ławce przy głównym wejściu. Emilka rzeczywiście była na oddziale ratunkowym, pewnie nawet leżała na tym łóżku, ale uciekła. Jeśli była oznaczona czerwoną opaską, oznaczało to, że musiała być przyjęta poza kolejnością z bezpośrednim zagrożeniem życia, a stan zdrowia pacjenta wymagał natychmiastowej stabilizacji czynności życiowych - tak było napisane na czerwonej opasce. Czyli mówiąc prościej-było z nią bardzo źle. Nawet nie wiem, co myśleć, co się jej stało. Potrzebowała natychmiastowej pomocy lekarza, ale uciekła przez okno kiedy nikogo nie było na sali. Musiało to być całkiem niedawno, skoro pielęgniarka dopiero teraz zauważyła jej nieobecność. Jako dowód, opaskę włożyłem do kieszeni moich spodni.

Jeśli byłbym teraz na jej miejscu, gdzie mógłbym się teraz podziać? Gdybym naprawdę uciekłbym z oddziału ratunkowego, oderwałbym opaskę pacjenta i zostawiłbym na parapecie, gdzie bym teraz był? Tak naprawdę mógłbym być teraz wszędzie w promieniu 1 km. Szybko wyjąłem telefon z kieszeni spodni i włączyłem mapę miasta. Powiększyłem skalę tak, aby Szpital był na samym środku ekranu. Teraz mogę przypuszczać, że gdyby uciekła 5 minut temu na północ, czyli tuż przed tym, jak przyszedłem, to mogłaby być już w centrum. Gdyby udała się na południe, byłaby przy Tesco, na zachód byłaby już przy torach, a na wschód – byłaby jeszcze w parku. Sugerując się położeniem okna w jej sali (na szczęście sala 008 znajdowała się na parterze) pewnie udałaby się na południe, czyli Tesco, ale przy wyjściu od południa znajdują się kamery, więc zostałaby zarejestrowana i zgłoszona policji.

Była już 7:20. Ah! gdybym przyjechał choć trochę wcześniej do tego Szpitala, pewnie ją jeszcze bym zobaczył na tym szpitalnym łóżku. Siedziałem wciąż na tej zimnej ławce przed wschodem słońca, rozmyślając gdzie mogłaby się podziać, gdy nagle zadzwonił mój telefon. To „Werka”.

-Hejka. Mam twój numer od paru dni i stwierdziłam, że warto by kiedyś z niego skorzystać.
-Cześć.
-Dowiedziałeś się czegoś? 
-Tak. Dzisiaj była na izbie przyjęć.
-Co? Ktoś wezwał na nią pogotowie?
-Pewnie tak. Wcześniej dostałem telefon od kumpla, że Emilka się tam znajduje, więc szybko pojechałem. Gdy przybyłem już nikogo nie było w jej pokoju. Aparatura i kroplówka były już przypięte do niej, ale je sama odczepiła i uciekła przez otwarte okno, gdy nie było nikogo w pokoju. Znalazłem jeszcze...
-Jak to przez okno? Sala była na parterze rozumiem?

Weronika przerwała mi w połowie zdania.

-Tak, tak.
-To pewnie poszła na plażę...
-Czemu tak myślisz?
-Zawsze lubiła chodzić ze mną na plażę.
-Ok, to mam iść na plażę? 
-Tak. Na twoim miejscu odwiedziłabym plażę.
-Ok. To pojadę tam i ją poszukam.
-Dobra. Daj znać, jak się czegoś dowiesz.
-Dobra. 

Rozłączyła się bez pożegnania. Co mogłaby robić na plaży? Plaża miejska znajdowała się niedaleko mojego domu, więc mogę od razu wrócić do domu. Rodzice się nieźle zdziwią, że wracam do domu dopiero o godzinie 7 rano!

Wziąłem ten sam autobus co do Szpitala, ale powrotny. Jadąc nim zauważyłem plakat ze zdjęciem Emilki i z napisem „UWAGA! ZGINĘŁA!” To mi jeszcze bardziej przypomniało, jak bardzo za nią tęsknię. Wysiadłem jeden przystanek wcześniej i poszedłem kawałek piechotą na plażę. Na dworze już zaczęło wschodzić słońce, ale nadal panował półmrok. Jestem tu chyba jedyną osobą na tej plaży, nie licząc śmieciarza, który zbierał śmieci z chodnika. Podszedłem do miłego pana i zapytałem, czy przypadkiem nie przechodziła tędy szesnastoletnia dziewczyna, on odpowiedział, że nikogo dzisiaj jeszcze nie widział. Podziękowałem i poszedłem dalej wzdłuż linii brzegowej. Piasek był zimny i szary, a woda z jeziora leniwie falowała. Poszedłem na polanę poszukać kogokolwiek, od kogo mógłbym się czegoś dowiedzieć. Dziwne. Czując moimi gołymi stopami, trawa na polanie była nierealnie podobna do...dywanu?!

Nagle budzę się ze snu na podłodze w salonie. Światła, oprócz w kuchni, były zgaszone, a telewizor był wyłączony. Teraz sobie przypominam, że po wiadomościach oglądałem dokument o pingwinach, dlatego uciąłem sobie drzemkę na kanapie. Mama, po ugotowaniu potraw zgasiła go, żeby bezczynnie nie był włączony. Rzeczywiście, dywan przypominał trochę źdźbła trawy, tylko, że były trochę grubsze i czarne. Miałem na sobie spodnie od piżamy,w które wcześniej się przebrałem i białe polo, które miałem na sobie na wigilii klasowej. Od razu sprawdziłem, czy w kieszeni w spodniach nie miałem tej czerwonej opaski ze Szpitala. Problem w tym, że w moich spodniach od piżamy nie miałem żadnych kieszeni! Miałem tak realistyczny sen, że naprawdę myślałem, że pojechałem autobusem do Szpitala Miejskiego i szukałem Emilki na plaży. Chwila – przecież obudził mnie telefon od Michała. Od razu sprawdziłem ostatnie połączenia i ostatni telefon, jaki wykonałem to dzisiaj o 16:25 do mojego taty. Czyli telefon też mi się przyśnił? Ta cała sytuacja ze zniknięciem Emilki tak bardzo na mnie wpłynęła, że mam sny na jawie. Czy on miał mi coś powiedzieć? Może był to nieświadomy znak, że mam jej szukać na plaży?

Na dworze nadal było ciemno. Sprawdziłem godzinę – 22:52. O matulu! dość długo sobie pospałem. Rodzice są u siebie, a w kuchni stały już niektóre potrawy wigilijne przygotowane przez moją mamę. Przed wyjściem poszedłem szybko się przebrać w normalne jeansy i inną koszulkę, bo już naprawdę śmierdzi tym barszczem. Poszedłem jeszcze do łazienki umyć twarz i zęby.



Komentarze