W poniedziałek znowu mieliśmy lekcję angielskiego. Cały weekend na
to czekałem - czekałem na zobaczenie Emilki. Od dyskoteki cały czas
o niej myślę. Ona jest wspaniała w każdym calu. Nawet ubrałem
moją ulubioną koszulę w kratę, która podobała się Emilce.
Siedziałem
jak zwykle przed lekcją angielskiego pod salą w nadziei, że moja
ukochana przyjdzie i pogada ze mną chociaż na chwilę. Ale jej
znowu brak. Po przerwie zadzwonił dzwonek na angielski. Jej wciąż
brak. Może znowu się spóźni jak w piątek. Pan Lechowski znowu
usiadł przy swoim biurku i sprawdził listę obecności. Znowu
siedziałem sam jak palec w tej ławce.
-Adamowicz?
Niema. Cezary? Jestem. Dąbrowska? Nieobecna. Dziekański? Jestem.
Klimek? Jestem! Młyńczak? Jestem. Myszkowska?
Nikt się nie
odezwał. Modliłem się, żeby teraz drzwi się otworzyły i weszła
Emilka.
-Nieobecna.
Oparzyńska?...
Czyli jednak nie przyszła. Ale może jeszcze
przyjdzie po sprawdzeniu obecności.
Wskazówka
srebrnego zegara wiszącego nad tablicą wskazywała 12:05, czyli już
15 minut lekcji minęło, a Emilki wciąż brak. Co się z nią
dzieje? Przecież zawsze była na angielskim, chyba na każdej
lekcji. Cóż, może jest po prostu chora...
Następnego
dnia tez mieliśmy angielski. Nauczyciel znowu czyta listę
obecności.
-Myszkowska?
Znowu głucha cisza.
- Czy ktoś wie, co się z nią dzieje?
Ta,
też chciałbym wiedzieć! Ktoś z jej klasy szybko odpowiedział:
-
Ona...jest chora. Leży w domu.
Zabrzmiało to trochę sztucznie,
jakby kłamstwo. Ale przynajmniej dobrze, że jej nic nie jest. Może
zadzwonię do niej dzisiaj wieczorem.
Siedząc
przy moim biurku i odrabiając lekcje, przypomniałem sobie o Emilce
i muszę do niej zadzwonić. Wyjąłem telefon i wybrałem numer
„Gwiazdy”. Tuż przed wysłaniem sygnału zastanowiłem się, co
ja do niej powiem, jak odbierze. Albo co ja jej jutro powiem, gdy się
zapyta po co dzwoniłem. Po chwili namysłu zebrałem w sobie odwagę,
tak jak wtedy na dyskotece, wybrałem opcję „zadzwoń”.
Usłyszałem pierwszy sygnał, potem drugi, trzeci. Nie odbiera.
Włączyła się jej sekretarka. Nagrałem jej tylko 5 sekund ciszy,
bo nie przewidziałem takiej sytuacji. Zadzwoniłem jeszcze raz.
Znowu nie odbiera.
Może pomyślała, że jestem jakimś nieznajomym,
który chce coś jej natarczywie sprzedać przez telefon. Albo po
prostu jej się rozładował, albo zgubiła telefon...
W
środę znowu jej nie było. W czwartek nie mieliśmy w planie tej
lekcji, ale nawet na korytarzach jej nie widziałem. A w piątek
nawet na sprawdzianie jej nie było. Już zacząłem się
przyzwyczajać do mojej pustej ławki.
Co
się jej stało? Może wylądowała w szpitalu? Może sobie złamała
(Odpukać!) nogę albo ma jakieś rehabilitacje. Mogła mi chociaż
powiedzieć, żebym przekazał nauczycielowi. Poczekam do
poniedziałku. Jeśli znowu nie przyjdzie, to zapytam się kogoś co
z nią.
Jest
poniedziałek. Znowu nieobecność mojej ukochanej w mojej ławce.
Postanowiłem się zapytać ludzi. Po lekcji angielskiego była długa
przerwa, co oznacza, że mam całe 30 minut na interwencję. Najpierw
pomyślałem, że zapytam jej najlepszej przyjaciółki, tej, co
wtedy podeszła do mnie na dyskotece. Miała na imię chyba Weronika.
Tylko jak ona wygląda? Przecież ja jej nawet nie znam, nie wiem w
jakiej jest klasie.
Wpadłem
na pomysł, żeby wyszukać na liście uczniów wiszącej przed
sekretariatem wszystkie Weroniki i odszukać je w szkole. W mojej
szkole było 7 klas z naszego rocznika. Śledzę po kolei palcem
listę uczniów w klasie A.
-Amelia,
Klara, O! Weronika Bielak. Jedyna o tym imieniu w tej klasie. Coś
czuję, że to ta. Zapisałem jej imię i nazwisko w telefonie. Dla
pewności sprawdziłem, czy nie ma innych Weronik w pozostałych
klasach. W pozostałych klasach znalazłem jeszcze 3 Weroniki, w tym
2 są w klasach humanistycznych, jedna jest w mojej klasie. Potem
sprawdziłem na planie lekcji, gdzie teraz mogę znaleźć klasę 1E,
gdzie jest Weronika Bielak. Sala 263, czyli sala od j. polskiego.
Szybko udałem się pod tą salę, w nadziei, że ją gdzieś znajdę.
Na długiej przerwie zawsze są tłumy, a zwłaszcza na schodach.
Ledwo przecisnąłem się pomiędzy uczniami a barierkami. Na
szczęście jestem chudy, więc nie miałem problemu.
Pod salą stała
klasa 1E, ale nigdzie nie widzę niskiej blondynki. Podszedłem do
pierwszej lepszej dziewczyny i się jej zapytałem, gdzie ona jest.
Ta się na mnie patrzy i odpowiada, że pewnie jest w łazience. To
podziękowałem jej i poszedłem pod damską łazienkę i czekałem,
aż wyjdzie. Udając, że nic się nie dzieje, wyjąłem telefon i
sprawdziłem, gdzie klasa 1D, bo tam była druga Weronika, ma teraz
lekcje. Okazało się, że tuż obok. Po dłuższej chwili wychodzi
parę dziewczyn z mojego rocznika, jedna ma krótkie włosy, druga
jest wysoka a ostatnia ma blond włosy i jest trochę niższa ode
mnie. To pewnie ona. Podchodzę do niej i się pytam:
-Cześć,
to ty jesteś Weronika Bielak?
Blondynka miała tego dnia ostry
makijaż i spięte włosy. Zlustrowała mnie wzrokiem i
odpowiedziała:
-Tak,
to ja, w czymś Ci pomóc?
-To
ty zapłaciłaś mi 6.50 za zatańczenie z...Gwiazdą? - Dwie inne
jej koleżanki stały obok niej i słuchały o czym rozmawiamy, a
przecież nie wyjawię, z kim tańczyłem.
-Tak,
to ja!
Ucieszyłem się, bo moje szukania nie poszły na marne.
Wziąłem ją na bok dla osobności, bo nie chciałem, żeby te inne
słyszały.
-Słuchaj,
czy wiesz może co się dzieje z Emilką? Nie ma jej w szkole już
cały tydzień.
-Właśnie...nie
wiem. Dzwoniłam już we wtorek, ale ma wyłączony telefon. Jej
koleżanki z klasy też nic nie wiedzą o niej. A czemu sam do niej
nie zadzwonisz? Przecież dałam Ci jej numer!
-Tak,
ale też nie odbierała.
-A
okej.
-Mogę
jeszcze twój numer, na wypadek, gdybyś coś wiedziała?
-No
jasne. Już wiem, jak się u ciebie wpisuje numery.
Wzięła mój
telefon i znowu wstukała numer, tym razem swój. Zapisała go jako
„Werka”.
-A
wiesz, gdzie mieszka?
-Tak,
na Kolejowej 34/64.
Okłamała mnie, mówiąc, że mieszka przy
ulicy Sielskiej 10. W sumie Kolejowa nie była aż tak daleko. Może
się wstydziła wyjawić, gdzie tak naprawdę mieszkała.
-Ok
, dzięki.
-Nie
ma sprawy ziomek. A, i weź puść od razu sygnał do mnie, to
zapiszę twój numer.
Wybrałem numer „Werki” i puściłem
sygnał.
-Ok,
dzięki i do usłyszenia! - poszła w stronę klasy.
Miałem
jeszcze trzy lekcje. Do końca dnia myślałem tylko, jak ją
znaleźć. Wymyśliłem w końcu, że pójdę do jej domu, na
Kolejową 34/64. Jeśli jej tam nie będzie, zapytam się jej
rodziców (o ile będą po 15:00), może nawet i sąsiadów. Potem,
jeśli niczego się nie dowiem... wrócę jeszcze raz do niej, ale po
17. Rodzice już powinni przyjść z pracy.
Tak
właśnie zrobiłem. Poszedłem piechotą (ma aż 15 minut drogi do
szkoły, gdzie ja mam zaledwie 2) do jej mieszkania. Mieszka w żółtym
bloku numer 64 przy małym, niezadbanym placu zabaw z starym,
zardzewiałym trzepakiem na środku. Ogólnie jej osiedle nie należy
do najładniejszych, pewnie dlatego się wstydziła wyjawić, gdzie
naprawdę mieszkała. Zadzwoniłem pod mieszkanie numer 18. Była
dokładnie 15:09. Nikogo nie było w domu. Zadzwoniłem wtedy do
mieszkania obok, a sąsiadka nawet nie wiedziała, że tam mieszka
jakaś Emilka. A Innego sąsiada też nie było słychać. W takim
razie został mi tylko dozorca. Obszedłem dookoła bloku do wejścia
do piwnicy i tam znalazłem numer do dozorcy na tablicy ogłoszeniowej
dla całej spółdzielni. Wpisałem numer i zadzwoniłem. Pierwszy
sygnał, drugi sygnał...Potem usłyszałem „Halo?” powiedział
mężczyzna grubym głosem.
-Dzień
dobry, czy rozmawiam z dozorcą SM przy ulicy Kolejowej 64?
-Tak...w czym pomóc?
-Witam,
poszukuję szesnastoletniej Emilii Myszkowskiej, która zamieszkuje
jedno z mieszkań przy Kolejowej 64.
-A
tak, kojarzę.
-Czy
wie pan, co z nią się dzieje?
-Nie,
niestety nie widziałem jej od pół roku, a co jest?
-Nic,
jest nieobecna w szkole od tygodnia. Wszyscy się martwią, a ona
nawet telefonów nie odbiera.
-Hm,
no niestety proszę pana, nie mogę panu pomóc. Może niech pan
zadzwoni do sąsiadów.
-Już
próbowałem. Też nic nie wiedzą.
-Hmm...no
coż...To tym bardziej panu nie pomogę.
-Dobrze,
dziękuję zatem. Do widzenia panu.
-Do
widzenia. - Rozłączył się.
Poszedłem z powrotem pod jej klatkę i
usiadłem na pobliskiej ławce, w nadziei, że ktoś ze sąsiadów
może mi pomóc.
Po
kwadransie nikogo nie spotkałem. Czy ktoś tu w ogóle mieszka?
Nagle przypomniało mi się, że Emilka często rysowała na
marginesie różne postacie baletnic, tańczących
pośród gwiazd i księżyców. Może tańczyła balet w szkole
baletowej niedaleko centrum? To jest myśl! Pojadę autobusem do
szkoły baletowej (jedyna w mieście) i tam się zapytam, czy tu
tańczy.
Poszedłem
na przystanek na Sielskiej. Na szczęście
autobus do centrum odjeżdżał za minutę. Szybko przejechałem
autobusem do centrum i przeszedłem troszkę piechotą do Szkoły
Baletowej.
Sama
szkoła znajdowała się w dużym, nowoczesnym budynku w stylu
industrialnym. W środku hol był bardzo przestrzenny i miał dużo
luster po bokach. W głąb budynku znajdowały się sale ćwiczeniowe
a po drugiej stronie szatnie dla małych baletnic. W korytarzu
wisiały portrety sławnych tancerzy baletowych, których nie znałem.
Niektóre z nich przypominały rysunki Emilki. Podchodzę do pani za
masywnym, granitowym blatem, która klikała w swój komputer. Jak
każdy z obsługi w tym budynku, miała swoje blond włosy związane
w elegancki koczek na czubku głowy. Sam blat sięgał mi do brzucha,
a miałem 1,80 m wysokości.
Pytam się pani, czy przypadkiem nie uczy się tu
niejaka Emilia Myszkowska. Ona Spojrzała się na mnie swoimi dużymi
oczami i sprawdziła w swoim komputerze. Po chwili odpowiedziała, że
w systemie nigdy jej nie było u nich w szkole. Grzecznie
podziękowałem pani i wyszedłem ze szkoły.
Kurka! To jak inaczej
mogę ją znaleźć? Jeśli nie ma jej we własnym domu, to gdzie się
podziewa? Jakby była w szpitalu, to by od razu zawiadomili szkołę.
No nic, mówi się trudno...
Komentarze
Prześlij komentarz